2007/11/04

Raport Lokalny - Azja Południowa, 4.11.2007

3.11.2007, prezydent Pervez Musharraf wprowadza w Pakistanie stan wyjątkowy. Zamknięto prywatne, niezależne stacje telewizyjne, prawnicy i sędziowie zostają zatrzymani, część z nich, podobnie jak większość liderów opozycji, zostaje osadzona w areszcie domowym. Przewodniczący Sądu Najwyższego (już wcześniej zawieszony przez władze) zostaje zwolniony, a na jego miejsce wprowadza się wiernego prezydentowi prawnika, nie zważającego na gremialne protesty środowisk prawniczych. Wszystko to na kilka dni przed ogłoszeniem przez pakistański Sąd Najwyższy prawomocności wyborów, w których Musharraf odniósł zdecydowane zwycięstwo, co nikogo specjalnie nie zdziwiło. Podobną obojętność wykazano wobec deklaracji Musharrafa o rezygnacji z funkcji szefa sztabu i wprowadzenia cywilnej formy rządów.

Musharraf, prawdę rzekłszy, nie miał zbyt wielkiego pola manewru. Z jednej strony jest naciskany przez USA, które domagają się dalszej demokratyzacji kraju. To oznacza ustąpienie przed byłą premier Benazir Bhutto, która absolutnie nie ma zamiaru ułatwiać życia Musharrafowi - to w końcu on jest odpowiedzialny za strącenie jej z urzędu pod zarzutem korupcji oraz jej kilkuletnią banicję. Bhutto wybiera więc konfrontację zamiast prób negocjacji, które pozwoliłiby prezydentowi na zachowanie twarzy i przynajmniej części wpływów.
Z drugiej strony coraz bardziej radykalizują się fundamentaliści islamscy w kraju. Wobec nich Musharraf stosuje starą i kompletnie niesprawdzającą się taktykę przemocy. Efekt? Ciag zamachów bombowych, desant wojskowy na Czerwony Meczet i dziesiątki zabitych, no i jeszcze większa liczba zamachów samobójczych. Dla wojskowego starej daty, jakim jest mimo wszystko Musharraf, logicznym krokiem wydaje się być wprowadzenie stanu wyjątkowego i utrzymanie status quo, nawet wobec zdecydowanego sprzeciwu prodemokratycznej opozycji. To wyjaśnienie ma sens oczywiście tylko w przypadku gdy wykluczy się przypadek ludzkiej małości i ordynarną niemożność pożegnania się z władzą - a takim argumentem właśnie szermuje opozycja.


Rzeczona opozycja też nie ma łatwo. Benazir Bhutto popełniła prawdopodobnie błąd dążąc do jednoznacznej konfrontacji z prezydentem. W ten sposób zapewniła sobie usztywnienie stanowiska Musharrafa i ułatwiła mu decyzję o ponownym wyrzuceniu z Sądu Najwyższego Iftikara Chaudry'ego, oraz wprowadzenie stanu wyjątkowego.
W ten sposób Bhutto zostaje zmuszona do konfrontacji z Musharrafem, nie wiedząc nawet jak dużymi zapasami sił i jak powszechnym wsparciem dysponuje. Musi prowadzić protest do końca (odwołania prezydenta lub jej ponownej banicji/aresztowania), nie może sobie pozwolić na żadne kompromisy i targi. Wielką niewiadomą jest postawa partii i środowisk islamskich, co utrudnia manewr obu stronom konfliktu.

Jak na razie wydaje się, że polityka "globalnej wojny z terrorem", która zezwala na ograniczanie swobód demokratycznych w imię bezpieczeństwa obywateli, jest całkowitym fiaskiem. Pod jej sztandarami Putin może umacniać swoją pozycję w kraju i radykalizując społeczeństwo, Musharraf zaś może dławić opozycję (istniejącą i potencjalną, np. prawników i dziennikarzy), ogłaszając w swoim przemówieniu iż "nie pozwoli Pakistanowi popełnić samobójstwa". Część obywateli wspomnianych krajów na pewno jest z takiego obrotu sprawy zadowolona - w ich przekonaniu pozwala to na spełnienie mocarstwowych ambicji.

A administracja USA łyka łzy, widząc jak polityka "wprowadzania demokracji" staje się parodią samej siebie.

Linki poświęcone tej sprawie można znaleźć tutaj i tutaj, na tej stronie z kolei jest dość dobry komentarz opisujący dylemat Zachodu wiążący się ze stanem wyjątkowym. Szczególnie warto podkreślić fragment tłumaczący, czemu Stany nie mogą sobie pozwolić na rezygnację z sojuszu z Musharrafem.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jednej rzeczy nie rozumiem - dlaczego w ogóle jakikolwiek Zachód miałby mieć jakikolwiek dylemat związany z Pakistanem? Ja wiem, ze jestem slaba z geografii, ale Pakistan to chyba nie na Zachodzie?;)

EarthEclipse pisze...

ale tuż koło Pakistanu jest Afganistan, od którego zaczęła się heca z atakowaniem "państw wspierających terroryzm". rzeczywiście, bez wsparcia władz Pakistanu nie byłoby mowy o efektywnym wykonaniu operacji "Przywrócić Wolność".

Poza tym przypominam, że żyjemy w dobie globalizacji, i żeby być niezbędnym dla Zachodu, nie trzeba się wcale na rzeczonym Zachodzie znajdować ;)